Gra na którą czekałem wiele lat, odkąd skończyłem pierwszą cześć The Last of Us, z wypiekami na mordzie chłonąłem wszelkie plotki, które mówiły o kontynuacji. Ta wreszcie nadeszła, a ja spędziłem w niej już 10 godzin, czy druga odsłona przebiła jedynkę?
Wiecie że nie lubię owijać w bawełnę, więc powiem to od razu – Tak! Oj kurwa, jak bardzo tak! The Last of Us 2 to sequel idealny w każdym calu, tytuł który śni mi się po nocach, gra która kompletnie mną zawładnęła. Losy Ellie śledzę z wypiekami na mordzie i zaciśniętymi pięściami.
I nie, nie natkniecie się tu na spojlery – wiecie że nienawidzę gdy ktoś psuje komuś zabawę, sprzedając to, co dzieje się w historii danej gry. Powiem tylko tyle – dalsze losy Ellie i Joela to coś… No niesamowitego, genialnego, coś co wysadza mi głowę i nie pozwala odłożyć pada. To gra drogi która opowiada o nienawiści, wkurwieniu, zemście i robi to tak, że kiedy obserwujemy wydarzenia na ekranie, mamy ochotę napierdalać wrogów własnoręcznie.
Świat wydaje się prawdziwy, mimo że to przyszłość, postapo, potwory, to postaci sprawiają że wszystko wydaje się niesamowicie realne. Ellie, Jessie, Joel, każda, dosłownie każda postać, łudząco przypomina prawdziwego człowieka. Są łzy, jest radość, są zmartwienia i problemy, są ogromne emocje, jest wiara w sens działań protagonistki.
Dużo graczy narzeka na brutalność – kurwa, czy Wy w ogóle w to graliście? Historia doskonale uzasadnia to, że wypruwamy wrogom flaki i musimy im podrzynać gardła, to wszystko jest tu po coś. To nie jest bezsensowna przemoc która ma szokować, jesteśmy w grze rzeźnikiem, bo zostaliśmy do tego zmuszeni!
Dawno też nie spotkałem się z tym, że zwyczajnie szkoda mi było… przeciwników! Postrzeliłem jakąś babkę, z rąk wypadła jej broń, padła na glebę, kucając w kałuży krwi zaczęła krzyczeć coś w stylu – 'Popatrz mi w oczy, ty kurwo!’. Podszedłem bliżej ciągle celując, a ta dalej krzyczała – 'No strzelaj suko!’. Strzeliłem, a ta, dławiąc się krwią, wiła się na ziemi i ostatecznie zastygła bez życia.
Serio, nie spotkałem się nigdy z taką sytuacją w grze, gdzie zwyczajnie byłoby mi przykro, za to co zrobiłem. Fakt, wiem po co ich wszystkich morduję, mam swój cel, ale takie sceny mocno działają na wyobraźnię.
Sami przeciwnicy to zresztą temat na oddzielny akapit – wszyscy mają imiona, nawołują się używając ich, kiedy zobaczą gdzie się ukrywamy krzyczą do innych – 'Ta kurwa ukryła się w sklepie’, 'ta suka jest w barze’. To jest tak niesamowite, czuję przez to, że strzelam do ludzi, nie zlepków pikseli. Przeciwnicy giną z bólem, duszą się, telepią, krzyczą jakby ktoś obdzierał ich ze skóry, to jest coś, czego nie widziałem nigdzie indziej.
Za mną 10 godzin gry, wiele może się jeszcze zmienić, ale w tym momencie to dla mnie przykład gry idealnej, takiej bez wad, takiej gdzie wszystko do siebie pasuje. Jako fanatyk jedynki, jestem pod wrażeniem tego, że Naughty Dog ją przebiło i zrobiło jeszcze lepszy tytuł. Klimat, fabuła, to zdecydowanie największe plusy.
Całości dopełnia świetna oprawa, cudowna muzyka Gustavo Santaolala, całe tony nawiązań i smaczków, jeśli gra będzie do końca tak dobra, jak do tej pory to… No tak, to będzie dla mnie, osobiście, gra generacji. Tytuł w który każdy gracz powinien zagrać.
Mój film wspominkowy o pierwszym The Last of Us można obejrzeć tutaj. Nie musicie się obawiać spojlerów.