Benchmark, pokaz siły nowej generacji, ładna wydmuszka – z takimi określeniami często spotykałem się, kiedy czytałem o The Order 1886. Tymczasem, w mojej opinii, dzieło Ready At Dawn to jeden z najbardziej niedocenionych tytułów – przynajmniej tych, które pojawiły się ekskluzywnie na PlayStation 4. Niesamowita oprawa, wciągająca historia i to, czego brakuje mi dziś w grach – liniowość!
Tesla kontra wilkołaki
Gra na kilka godzin (Mi ukończenie zajęło jakieś 7-8 godzin), idealnie mieszająca akcję, dialogi i eksplorację. Gra, w której przyjdzie nam przeżyć intensywne wymiany ognia, gra która napędzi nam kilka razy stracha, a do tego nie przytłoczy otwartym, wielkim światem, zbieractwem i odblokowywaniem dziesiątek rzeczy. Nie ma tu rozwoju postaci, porównywania statystyk dziesiątek broni czy grindowania, tylko po to, żeby wydłużyć sztucznie rozgrywkę.
The Order to w zasadzie tytuł mocno… Staroszkolny? Momentami miałem wrażenie, że gram w coś sprzed lat gdyby nie oprawa. Pierwsze skrzypce gra tu fabuła, a dopiero potem cała reszta. Wiktoriański Londyn, Nikola Tesla produkujący broń strzelającą błyskawicami, rycerze okrągłego stołu, a do tego walka z wilkołakami (Bądź też Przemieńcami jak się w grze ich nazywa) – przyznać trzeba, że twórcy mieli ciekawe pomysły. Poznajemy czwórkę bohaterów – Galahada, w którego się wcielamy, a także jego ekipę. Mamy starego rycerza z zasadami, któremu nie podoba się działanie wiekowego zakonu, francuskiego casanovę który żadnej babce nie przepuści, a na dokładkę Lady Igraine, w której prawdopodobnie podkochuje się nasz protagonista.

Londyn roku 1886 trapi wiele problemów – krwiożercze bestie, bandyci, rebelianci, a do tego w samym zakonie założonym przez legendarnego Króla Artura, nie dzieje się zbyt dobrze. Przez te kilka godzin gry, przyjdzie nam tropić przywódców rebeliantów, mordować kosmate, człekopodobne stwory, a do tego odkryć spisek w szeregach naszego stowarzyszenia. Dzieje się tu wiele, a patrząc na długość The Order 1886, aż zbyt wiele. Gra rozkręca się powoli, a potem szybko rozkręca każdy wątek, by potem równie szybko każdy zamknąć. To chyba największa wada tytułu od Ready At Dawn – gra jest zbyt krótka, a wydarzeń zbyt wiele, przez co ostatecznie wszystko pędzi tu na złamanie karku. Niemniej, sam główny wątek historii jest cholernie ciekawy, scenarzyści postarali się o wiarygodne postaci, a całość śledzi się naprawdę przyjemnie. Szkoda jednak że nie pokuszono się o to, żeby dokładniej wyjaśnić niektóre kwestie.
Rycerze z karabinami…
Czym jest sama gra? Strzelanina z widokiem z trzeciej osoby z system osłon, klasyka, jednak w dobrym wydaniu. Prujemy do wrogów z tego co mamy pod ręką, kryjemy się za murkami, stołami czy kolumnami, nastaje moment na ekspozycje fabularne i… Dalej wywalczamy sobie drogę ogniem i mieczem. Po każdej potyczce, mamy tu chwilę na poznanie kolejnego fragmentu historii, oglądanie przedmiotów które napotykamy na swej drodze, czy wysłuchiwanie rozmów pomiędzy członkami naszego oddziału. Gra przyjemnie łączy te wszystkie elementy w jedną całość, więc nigdy nie ma tu przesycenia gadką, strzelaniem czy łażeniem po różnych miejscach, wszystko jest idealnie wyważone. Nie zabrakło też sekwencji QTE, jednak te są na tyle rzadkie, że nie przeszkadzają, mimo że ich fanem nie jestem. No, skradanie mnie denerwuje, bo polega właśnie na tym, żeby za plecami danego delikwenta, czekać aż „światełko” odpowiednio zaświeci. Pośpieszysz się? Porażka z automatu.

Zwiedzimy tu ulice Londynu, mroczne podziemia metra, opuszczony szpital w którym włos jeży się na głowie, czy ogromny sterowiec. Lokacje są niesamowicie wręcz szczegółowe, pełne detali, dopieszczone, przez co każdą zwiedza się z wielką przyjemnością. No, o ile chodzenie po szpitalu, w którym co rusz słychać dziwne dźwięki, może być przyjemne. W parze z dopracowanymi lokacjami, idzie też dopracowany arsenał. Rewolwery, karabiny walące błyskawicami, broń strzelająca termitem, spluwa ogłuszająca i rozrzucająca wrogów na boki – narzędzia mordu wyrządzają krzywdę w przeróżne sposoby, a każdy jest cholernie satysfakcjonujący. Zestaw uzupełniają granaty, jednak tutaj twórcy nie wprowadzali żadnych dziwactw.
I jacy ładni!
Warstwa wizualna zaś… O ludzie, gra miała premierę na początku 2015 roku, a nadal wygląda obłędnie. Nad lokacjami już się zachwycałem, ale tu dosłownie każdy element wywołuje efektu „wow”. Ostre tekstury, świetne modele postaci, niesamowite elementy cząsteczkowe, naprawdę biję pokłony dla autorów oprawy. Gra zresztą miała za zadanie pokazać moc PS4, a patrząc na to, jak to wszystko wygląda w ruchu, twórcy wykonali swoje zadanie. Przyczepić się jednak muszę do polskiej wersji – Sony przyzwyczaiło nas, że ich lokalizacje są dopracowane, Uncharted, The Last of Us, światowa liga. W The Order jednak… Głosy postaci są dopasowane perfekcyjnie, pod grane role, jednak masa tu przeróżnych błędów. W jednym miejscu, członkini naszego oddziału mówi „o zabijaniu MIESZKAŃCÓW”, podczas gdy w napisach wyraźnie widać że chodzi o „MIESZAŃCÓW”, czyli potwory. Takich kwiatków jest tu całkiem sporo.

Co by jednak nie mówić, szczerze polecam zagrać w The Order 1886 – nie jest to coś, co zapamiętacie na lata, do czego będziecie się modlić i wieszać sobie plakaty nad łóżkiem. Jest to jednak coś, co da Wam osiem (Lub więcej) godzin akcji, ciekawe opowieści, a dodatkowo zapewni orgazm dla oczu. Gra ma swoje grzeszki, jak na przykład historia która ma nierówne tempo, jednak jako całość… Ja się bawiłem świetnie, a nazywanie tej gry „benchmarkiem” jest dla niej cholernie krzywdzące. Polecam sprawdzić tytuł na własnej skórze, od premiery trochę lat minęło, ceny są niskie, więc nie stracicie zbyt wiele, gdyby jednak gra Wam „nie siadła”.
Smuci mnie tylko to, że prawdopodobnie nie ujrzymy kolejnej części już nigdy, a szkoda. Ekipa z Ready At Dawn stworzyła naprawdę ciekawy świat, który aż prosi się o poszerzenie go przez kolejne gry. Może kiedyś stanie się cud…
Jedyne co mnie w tej grze wnerwiło to brak większej ilości bosów. Był tylko jeden który się powtarzał kilkukrotnie. Oprócz tego zgadzam się z Panem WG całkowicie. Też polecam zagrać.